sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 8

22.06.2016.r.

  Ćwierćfinał + Polska reprezentacja to nieprawdopodobne, ale jakie prawdziwe. Wypoczęci i pozytywnie nastawieni chłopcy pojechali na poranny trening. Waldemar dawał im ostatnie wskazówki odnośnie meczu, a później, później kazał im iść do fizjoterapeutów, masażystów i psychologów. Ot, co taka zmiana. Nikt nie protestował, lecz chłopcy byli szczęśliwi, że w końcu nikt nie będzie im prawił kazań przed tak ważnym dla nich, jak i kraju meczem.
                                                                          * * * * * *
   Mecz rozpoczął się punktualnie o godzinie 20:45. Pierwsze minuty były nerwowe. Oby dwa zespoły popełniały liczne, proste błędy, ale żaden z nich nie stracił bramki. Robert miał trudne życie w tym spotkaniu, bo kryło go dwóch zawodników, także nijak nie mógł przejąć podania, a co dopiero pomyśleć o zakończeniu akcji.
  W 37 minucie zawodnik z numerem 23 na koszulce popełnił brutalny faul na naszym kapitanie, który leżał na murawie zwijając się z bólu. Na szczęście cierpienie Łukasza nie poszło na marne, gdyż owy zawodnik dostając czerwoną kartkę wyleciał z boiska. Piszczek również musiał opuścić plac gry, lecz gdy służby medyczne opatrzyły i zszyły jego rozcięty łuk brwiowy, znów powrócił na boisko. Pierwsza połowa nie przyniosła żadnych skutków. Piłkarze z mieszanymi uczuciami zeszli do szatni.
- Wymęczyliście ich, ale sami też pierwszej świeżości nie jesteście więc oszczędzajcie siły na sam koniec. Grajcie pressingiem, lecz tylko na własnej połowie. Ogólnie to nie mam zastrzeżeń co do gry. Jedynie musicie szybciej wyprowadzać kontrataki, bo te, które przeprowadzaliście w pierwszych 45 minutach, były zbyt powolne żebyście cokolwiek z nich wyciągnęli, rozumiecie? - spytał retorycznie - A teraz uzupełnijcie płyny, przemyślcie to, co teraz powiedziałem i wygrajcie ten mecz! Bo jak nie... To jutro na treningu was wykończę! - krzyknął na odchodne trener
- Dobra chłopaki, jest ciężko. Nie oszukujmy się, bo każdy z nas wie, że kolejne minuty będą jeszcze trudniejsze, ale nie możemy się teraz poddać! Za daleko doszliśmy by to spartolić!. Jest to dla nas wielka szansa, którą musimy bezwarunkowo wykorzystać, po prostu nie możemy jej zaprzepaścić! Wierzę w wejście do półfinału! Pokażmy Czechom, kto jest górą! - krzyczał motywująco Łukasz
- Pokażemy!! - zawtórowali mu koledzy
- I tak trzymać, a teraz chodźmy zamienić nasze słowa w czyn! - rzekł otwierając drzwi szatni - Zróbmy to dla kibiców i co najważniejsze nie zawiedźmy Kuby, który teraz nam kibicuje!
- Masz całkowitą rację! Zmieciemy ich!
- Rozgnieciemy jak karaluchy!
- Po prostu damy z siebie więcej niż w 1 połowie!
- I takie podejście mi się podoba, a teraz wychodzimy panowie!
  Druga połowa rozpoczęta. Czesi nie mieli zamiaru się poddawać. Wynik bezbramkowy napędzał oby dwa zespoły. Mieliśmy szansę na objęcie prowadzenia po indywidualnej akcji Lewandowskiego, lecz piłka o centymetry minęła się z poprzeczką. Jak to jakiś mądry człowiek powiedział "Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić." i tak też było w tym przypadku. Po wznowieniu gry przez Petr'a Cech'a futbolówkę przejął rozpędzony Rosicky, który lewą stroną popędził w stronę bramki. Wdarł się w pole karne i oddał strzał, bardzo mocny strzał, lecz piłka nie trafiła do siatki lecz odbiła się od pleców Łukasza, po czym wpadła pod nogi osłupiałego Klicha. Ten nie zastanawiając się długo posłał ją na wolne pole. Robert kontra trzech obrońców reprezentacji Czech. Dwóch z nich chciało wziąć go w kleszcze lecz ten szybko im odskoczył i popędził za wolno toczącą się piłką. Przechwycił ją. Spojrzał w pole karne gdzie z obrońcami przepychał się Furman. Padło dośrodkowanie na 8 metr. Dominik odbił się ile sił od podłoża, dosięgną piłkę głową i posłał ją do siatki. Ciśnienie w żyłach naszych zawodników automatycznie spadło. Na trybunach panował dziki szał, to samo działo się w głowach Czeskich zawodników, a jedyną różnicą było to, że na trybunach panował szał radości, a w głowach piłkarzy szał złości. Arbiter główny wznowił grę. Polscy piłkarze uśpieni w słodkim letargu pogubili się w grze, co szybko wykorzystali przeciwnicy i doprowadzili do remisu po 1.
  Podstawowy czas gry powoli dobiegał końca, a nic nie wskazywało na jakikolwiek przełom. Sędzia doliczył do niego 3 minuty, 3 minuty, które miały zadecydować o tym kto wejdzie do półfinału, 3 minuty przez które niewiele się wydarzyło i nadszedł czas na 30 minutową dogrywkę.
  W szatni panował strach, strach przed porażką. Łukasz czuł potrzebę ogarnięcia zespołu i doprowadzenia go do pionu.
- Cisza! - wrzasnął - To, że jest dogrywka nic nie znaczy! Grajmy tak, jakby to była kontynuacja 2 połowy i koniec kropka! Zachowujecie się gorzej niż dzieci! Skupcie się! Przygotujcie psychicznie i zepnijcie te wasze szanowne zady! Nie odpuścimy i damy z siebie max ja to wiem i wy też to wiecie! - cały czas krzyczał - A teraz pokażmy na co nas stać i skopmy im tyłki... - powiedział nieco spokojniej
- Damy radę chłopaki! - podchwycił Robert
- Nie ma na co czekać, musimy złapać wiatr w żagle i chwycić zwycięstwo! - podsycał atmosferę Dominik
- Wychodzimy chłopaki! - wrzasnął trener wychodząc z szatni
  Nastał czas dogrywki. Jeżeli w niej nie padnie żaden gol, to nadejdą rzuty karne, które nie wróżą nic pozytywnego.
  Wszyscy zawodnicy byli zmęczeni, a nawet śmiało można powiedzieć, że wycieńczeni. Po pierwszych 15 minutach uzupełnili płyny i rozpoczęli drugą połowę dogrywki. Drużyna Czeska jak i Polska miała dużo okazji podbramkowych, lecz żadna z nich nie potrafiła wykorzystać nawet 100% sytuacji.
  Cóż, rzuty karne, to one miały przesądzić o zwycięstwie którejś z dwóch drużyn. Nasza reprezentacja jako pierwsza miała podejść do wykonania 11.

                        POLSKA                                                                         CZECHY
                              O - Lewandowski                                                             O
                              O - Furman                                                                      O
                              O - Kosecki                                                                      O
                              O - Piszczek                                                                    X
                              X - Klich                                                                                  
  Ostatni głos należał do Rosicky'ego to jego strzał miał zdecydować kto dostanie się do półfinału Euro2016, to jego noga miała albo umieścić piłkę w siatce, albo posłać ją daleko w trybuny.. Dla nas korzystniejsza byłaby oczywiście opcja numer 2 lecz wszystko było teraz w rękach, a właściwie to nogach Czecha. Jeśli padłoby teraz trafne trafienie gra toczyłaby się dalej, jeśli pomocnik by sfiksował, lub nasz bramkarz obroniłby strzał bylibyśmy w półfinale... Tomas wziął krótki rozbieg, zamachnął się i wierzchnią częścią stopy uderzył w piłkę, która perfidnie odbiła się od poprzeczki i poszybowała wysoko w górę.
  Radości nie było końca. Polska drużyna w końcu awansowała do półfinału i mogła powalczyć o finał, a było ich na to stać.
- Chłopaki! Jestem z was mega dumny! Widać było, że włożyliście w dzisiejszy mecz uczucie! I to mi się podoba! Tak ma być dalej! - wrzeszczał zadowolony Łukasz
- Półfinał gramy już pojutrze z Portugalią, więc musimy dać z siebie wszystko! A teraz jedziemy do hotelu. Wyśpijcie się porządnie, bo jutro rano lecimy znów do Paryża! Od razu po przylocie zakwaterowanie, stadion i tam zajmą się wami masażyści i fizjoterapeuci! - krzyczał podniecony Fornalik
  Piłkarze wsiedli do reprezentacyjnego autokaru i udali się do hotelu. Stamtąd poszli do pokoi, a z zaśnięciem nie było żadnego kłopotu i wszyscy, bez wyjątku, przed północą smacznie spali.

                                        Zapraszam serdecznie na mojego nowego bloga! :D



Oj taaak, teraz już półfinał :D Jak wam się podoba ten rozdzialik? Czy w ogóle się podoba?

niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 7

21.06.2016.r.

  Ból łydek rano był niemiłosierny, ale wszyscy dzielnie zwlokli swe ciała z łóżek i wybrali się do restauracji. Tam panował zgiełk. Łukasz nie zdążył nawet usiąść przy stole, gdyż trener gestem ręki przywoływał go do siebie.
- Co się stało trenerze? - spytał zdezorientowany
- A stało się, stało... - zaczął - Odesłałem dzisiaj Kubę do domu..
- Ale dlaczego? Co z nim? - pytał nerwowo ściskając palce
- Okazało się, że we wczorajszym meczu naderwał mięsień przywodziciela i no cóż.. Trudno mi to mówić, ale w tych rozgrywkach nam już nie pomoże..
- I co w związku z tym? - nadal pytał
- To, że to ty przejmiesz opaskę kapitana. - oznajmił klepiąc Łukasza po plecach
- Ale ja się nie nadaję na kapitana... - twierdził obrońca
- Jesteś poważny i zdecydowany, a to jest chłopakom potrzebne! Umiesz motywować, więc przejmiesz opaskę kapitańską. A teraz idź zjeść śniadanie. - powiedział odchodząc do swojego stolika
  Osłupiały Łukasz usiadł między Robertem, a Grześkiem i zaczęły się pytania.
- Co ci? Co chciał trener?
- Będę kapitanem... - wyjaśnił
- Ale jak to? Gdzie Kuba?
- W domu. - powiedział biorąc kęs kanapki
- Dlaczego?
- Naderwał mięsień przywodziciela.. - posmutniał
- Ahaa.
- Ej, stary, nie przejmuj się wszystko będzie okej, a ty na kapitana się nadajesz. - próbował pocieszyć go Krychu
- No nie wiem.. Wiecie jaki ja jestem... Cichy.. - objaśniał
- Niby tak, ale przezwyciężysz to i pokażesz trenerowi, że słusznie to ciebie wybrał na te stanowisko. - uśmiechnął się Robert
- Dzięki chłopaki. - odwzajemnił uśmiech - Teraz chodźmy się spakować i lećmy na podbój Marsylii
                                                                         * * * * * *
  W późnych godzinach wieczornych chłopaki dotarli do Marsylii, gdzie trener od razu po przylocie nakazał trening. Zmęczeni, ale pozytywnie nastawieni piłkarze udali się na Stade Velodrome, gdzie miał odbyć się jutrzejszy mecz.
- Na początek 5 okrążeń! - rozkazał rozpromieniony Waldemar
- Się robi... - powiedzieli na raz i ruszyli przed siebie
  Godzinę. Tyle trwał trening. Według Roberta i Łukasza nie był już on taki sam, bo bez Kuby to nie to samo, ale piłkarze dawali radę i z nadziejami na zwycięstwo z Czechami opuścili ten jakże piękny stadion.
  Droga do hotelu minęła bardzo szybko i wszyscy w mgnieniu oka znaleźli się w swoich pokojach. Łukasz wraz z Robertem i Grześkiem postanowili podyskutować troszeczkę na temat zbliżającego się wielkimi krokami meczu o wszystko. Ich rozmowa nie trwała jednak długo, gdyż trener usłyszał podniesione głosy dobiegające z pokoju Krychowiaka i bez pukania wparował do pokoju.
- A wy co?! Musicie się wyspać! - lamentował Waldek
- Niby tak, ale..
- Ale, ale! Nie ma żadnego "ale" do swoich pokoi, już! - nakazał rozwścieczony
- Dobrze. - przytaknęli i każdy ruszył w swoją stronę

                                             

Dupa, dupa, dupa, dupa! Nie mogłam dzisiaj sklecić żadnego porządnego zdania, a w ruch ciągle szedł Backspace.. I tak oto powstało to coś u góry, za co baardzo przepraszam..

                                                   Wesołych Świąt kochane! <3

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 6

  20.06.2016.r.

  Godzina 20:00, zostało już tylko zaledwie 45 minut do mecz Polska - Dania. Piłkarze razem z trenerem weszli do szatni, by omówić ostatnie szczegóły co do ustalonej wcześniej taktyki.
- To co panowie? Gramy ofensywnie, z resztą wiadomo dlaczego. Kosa, dzisiaj wyjątkowo w bramce, dlatego, też w środku boiska musicie stopować każde akcje Duńczyków. Co więcej.. Otóż to, iż przydałoby się w razie "w" cofać do obrony. No i to wszystko, nie zawiedźcie i grajcie na 100%, a teraz przebierać się i psychicznie przygotowywać na te spotkanie. - powiedział wychodząc z szatni
  Chłopaki ze zdziwieniem popatrzyli się na młodego Koseckiego.
- Mam coś na twarzy? - spytał rozdrażniony
- Niee.. Wszystko w porządku, tyle tylko, że masz stać w bramce.. To już jest dziwne. - dukał Domi
- Ja, nie jestem z tego powodu zadowolony, ale to tylko jeden mecz. Wytrzymam. - oznajmił zakładając korki
- Miejmy nadzieję, że się spiszesz, a teraz ubierać się i do rękawu! - uciął kapitan
  Zawodnikom nie pozostało nic innego jak posłuchać kapitana, bo to w końcu on kierował drużyną. Nikt nie był bardziej opanowany od niego, nawet Łukasz.
  Czas tego dnia mijał bardzo szybko, aż w końcu piłkarze musieli opuścić szatnie i wybiec na boisko. Stres i niepewność jak zawsze doskwierały w najlepsze, tworząc śmiertelny duet. Lecz tym razem Biało - Czerwoni dla odmiany, byli spokojni i opanowani, to ich przeciwników zżerał strach przed porażką.
  Pierwsza połowa była wyjątkowo nudna, ale wszystko szło po myśli trenera i każde akcje kończyły się w środku boiska. Duńczycy mieli chyba tą samą taktykę, gdyż oni również stopowali nas w tym obrębie. Schodząc do szatni każdy miał inne odczucia co do dalszej części meczu. Jedni myśleli "Uda się." drudzy "Nie będzie tak źle", a inni "Przegramy." Tak, również złe scenariusze przewijały się przez myśli naszych piłkarzy. Fornalik to widział i kiedy tylko weszli do szatni zaczął swoją przemowę.
- Jest dobrze, nawet powiem więcej, jest bardzo dobrze. Jeżeli będziecie grać tak przez kolejne 45 minut, to zwycięstwo, lub remis mamy jak w banku. Rzeźnik, musisz włączać się w akcje ofensywne, bo na obronie ewidentnie nie masz co robić, to samo tyczy się ciebie Łukasz. - uśmiechnął się przyjaźnie - Chłopaki, dacie radę i ja to czuję. Te rozgrywki będziemy dobrze wspominać. Co tu jeszcze... A tak! Kosa, ty też staraj się włączać w akcje ofensywne.
- Ale trenerze przecież ja jestem bramkarzem i jak wyjdę z bramki to nie będzie miał kto mnie asekurować.. - wtrącił zaskoczony
- Rób to co ci każe, dzisiaj gramy jeszcze bardziej odważnie, rozumiesz? Musimy wystraszyć przeciwnika i spróbować czegoś nowego. To co? Idziemy na drugą połowę! - krzyknął entuzjastycznie i opuścił szatnię
- Czy tylko ja mam wrażenie, że trenerowi coś odwaliło? - spytał niepewnie Robert
- Też mi się tak zdaje.. Więc, cóż nam począć, nie słuchajmy się go. - zaczął Kuba - Kosa, ty stój w tej bramce i nigdzie się z niej nie ruszaj. Łukasz i Rzeźnik tak jak zawsze na obronie, a my, my w natarciu, po prostu nie możemy pozwolić na wyprowadzenie niebezpiecznej akcji Duńczykom, zrozumieliście? - spytał kapitan łapiąc za klamkę
- Jasne, tak łatwo się nie damy. - zawtórowali mu koledzy
  Drugą połowę zaczynali nasi przeciwnicy, lecz szybko stracili piłkę. Udało nam się przedrzeć przez obronę reprezentacji Danii, Robert zdecydował się na strzał, który zdołał wypiąstkować bramkarz. Futbolówka znalazła się pod nogami jednego z Duńczyków. Biegł on środkiem boiska, gdzie akurat nie było ani jednego naszego zawodnika. Łukasz i Rzeźnik co sił biegli w jego stronę. Pierwszy wślizg wykonał Rzeźniczak, lecz był on nieskuteczny. Chwilę później to samo uczynił Łukasz, któremu udało się wyprowadzić z równowagi zawodnika z numerem 17 na koszulce. Trwało to chwilę, bo ten nie miał zamiaru się poddać i szybko podniósł się z murawy, ponownie dopadając do piłki. Młody Kosecki pewnie wyszedł z bramki, sunął wprost na rozpędzonego Duńczyka. Minął pole karne i nie miał zamiaru zwalniać, biegli na siebie, aż w końcu Duńczyk zorientował się w intencjach Kuby i bezczelnie go przelobował. Co uczynił Kosecki? Odwrócił się i począł pędzić w stronę bramki, to samo gestem ręki rozkazał swojemu imiennikowi, oraz Łukaszowi. W trzech mieli większe szanse co do wybicia piłki, która leniwie turlała się w stronę wielkiego prostokąta. Niestety, ten kto powiedział, że piłkarz nie jest w stanie dogonić piłki miał rację.. Ku naszemu niezadowoleniu futbolówka znalazła swoje miejsce między słupkami.. Nasi trzej zawodnicy byli tak bardzo rozpędzeni, że nie zdołali wyhamować. Rzeźnik, Piszczu i Kosa uczynili to samo, co przed momentem piłka, również zaplątali się w siatce.
  Do końca owego spotkania zostało zaledwie 5 minut, żaden Polak nie był z tego powodu zadowolony, lecz zbawienie nadeszło w najmniej spodziewanym momencie. Jeden z Duńczyków sfaulował Furmana 26 metrów od bramki, a sędzia odgwizdał rzut wolny i obdarzył sprawcę żółtym kartonikiem. Lewandowski, Krychowiak lub Furman, któryś z nich maił podejść do wykonania tego rzutu.
- No to co, Dominik, wszystko jest w twoich rękach. - rzekł poważnie Lewy
- Ale ja czuję, że to spieprzę! - uniósł się Furmi
- Spokojnie, Domi, oni myślą, że to ja będę strzelał, bo w końcu poprawiałem piłkę. Zrobimy taką mini kombinację, wezmę rozbieg, ale przebiegnę obok piłki, wtedy ty i Robert również, obydwoje będziecie biegnąć do oddania strzału, ale Robert w ostatniej chwili odskoczy i to ty oddasz strzał. Zrozumiałeś? - zapytał ze zdenerwowaniem Krychu
- Tak, zrobię wszystko co w mojej mocy by nie zawieść. - wstrzymał oddech
  Arbiter główny zezwolił na wykonanie stałego fragmentu gry. Krychu jeszcze raz dla niepoznaki poprawił piłkę, odliczył 5 kroków i zaczął biec w jej stronę. To samo uczynił Domi i Robert, który tak jak było zaplanowane odskoczył w prawy bok. Furman zamachnął się i mocno kopnął piłkę, która nabrała takiej rotacji, że bramkarz rzucił się w lewą stronę, a ona zmieniła kierunek i odbijając się od wewnętrznej strony słupka zatrzepotała w bramce. Chwilę później arbiter zakończył to spotkanie. Chłopaki nie kryli swojej radości, bo już nie pamiętali kiedy wyszli z grupy na jakiekolwiek ważne dla reprezentacji rozgrywki.
- Brawo panowie! Już po jutrze gramy mecz ćwierćfinałowy! Zgadnijcie z kim! - piszczał z radości Waldek
- Z Włochami?
- Ukraina?
- Hiszpania?
- Czechy?
- Bingo! Z reprezentacją Czech! Jutro po południu lecimy do Marsylii, tam odbędzie się mecz. Teraz uśmiech i do hotelu. Musicie wypocząć, bo wasze mięśnie po tym boju już na pewno ledwo zipią!
- Oj tak. - przytakiwali jednogłośnie piłkarze

                                             
Wiem, że być może zawiodłam was tym rozdziałem, ale kolejne mecze będą już ciekawsze, no i zbliżamy się do końca :D

wtorek, 10 grudnia 2013

Rozdział 5

  19.06.2016.r.

  Poranek, zawsze po meczu jest męczący, gdyż no cóż, zmęczenie i bolące nogi dają się we znaki. Piłkarze mimo wczesnej pory zwlokli się z wyjątkowo wygodnych łóżek i skierowali swoje kroki w stronę restauracji. Cały sztab trenerski czekał aż chłopaki spożyją posiłek i razem wylecą do Lyonu.
- Robert, co ty taki niemrawy dzisiaj jesteś? - spytał Kuba szturchając kolegę w ramię
- Od tego wczorajszego bronienia cały bark mnie boli.. - zaczął narzekać napastnik
- Nie dziwię ci się.. Mówiłeś to trenerowi? - spojrzał na niego podejrzliwie
- Nie, bo gdybym coś powiedział to wysłałby mnie na jakieś chore badania, co by trochę potrwało i mógłbym nie wystąpić w nadchodzącym meczu, a wiesz, że mimo moich starań kibice chcą więcej z mojej strony i wiesz co? Wcale się im nie dziwię, bo to, co pokazuję w Borussi, a to co pokazuję w reprezentacji różni się od siebie kosmicznie. - powiedział spuszczając głowę
- Ej, stary nie martw się i idź do trenera, bo zdrowie jest tu najważniejsze, nie sądzisz? - z ust kapitana ponownie wybrzmiało pytanie
- Masz rację. - przyznał wstając od stołu
  Robert z wielkimi obawami podszedł do rozprawiającego w najlepsze trenera.
- Przepraszam, że przeszkodzę, ale muszę z panem porozmawiać... Najlepiej w cztery oczy. - oznajmił wodząc wzrokiem po twarzach sztabu
- No dobrze, tak więc chodźmy. - pokazał ręką drzwi
  Waldemar poszedł z Robertem do swojego prowizorycznego na ten czas gabinetu.
- Słucham, o czym chcesz mi powiedzieć. - zaczął siadając
- Od wczoraj strasznie boli mnie bark...
- Zaraz zawołam fizjoterapeutę! Boże, ty nie możesz mieć teraz kontuzji! - przerwał mu zrywając się z krzesła
- Ale to nic poważnego, przynajmniej tak mi się zdaję. - uspakajał go Robert
- Nie, nie, nie kadra mi się rozsypuje! Wiesz co? Najlepiej będzie jak odpuszczę ci ten mecz z Danią, bo jestem pewien, że będziesz nam potrzebny w ćwierćfinale. A fizjoterapeuci zajmą się tobą jak dotrzemy do Lyonu. - oznajmił otwierając drzwi - Idź do siebie po walizki, zaraz wylatujemy
                                                                       * * * * * *
  Po godzinie 13. kadra trenera Fornalika szczęśliwie wylądowała w Lyonie. Zmęczenie się ulotniło i na twarzach zawodników pojawiły się lekkie uśmiechy. Gdy wszyscy rozpakowali swoje rzeczy udali się na Stade Gerland, stadion tutejszej drużyny. Waldemar nie oszczędzał piłkarzy przed arcyważnym meczem, tylko wyciskał z nich siódme poty. Robertem na czas treningu zajęli się specjaliści, okazało się, że nasz napastnik, tak jak przewidział trener. będzie musiał pauzować przez jeden mecz, by dojść do siebie. Lewy z kwaśną miną wszedł na murawę.
- I co? Co powiedzieli? - dopytywał się Waldemar
- Nie mogę zagrać w jutrzejszym meczu.. - wyjaśnił krótko, zwięźle i na temat
- To mamy problem.. Kto stanie w bramce? - głowił się na głos
- Może...
- Już wiem! Kosa! Po tym co wczoraj wyprawiał, może dać sobie radę! - przerwał mu po raz kolejny tego dnia
- Ale...
- Nie, nie ma żadnego "ale". Kosa! - krzyczał - Kosecki! No Kuba, no! - pieklił się
- Już idę! - odkrzyknął
- Ty. - dotknął jego klatki piersiowej palcem - Staniesz jutro w bramce.
- Trener żartuje, prawda? - zwrócił się do Roberta
- Nie, z resztą sam widziałeś, że wczoraj to ja pełniłem funkcję bramkarza... - wyjaśnił zirytowany
- Ale ja się nie nadaję! To, że zrobiłem jedno salto nic nie znaczy! - denerwował się
- A zasadził ci ktoś kiedyś kopa w dupe? - spytał Fornalik
- Nie. - stwierdził szybko
- To albo staniesz w tej cholernej bramce, albo ja sprzedam ci takiego kopniaka dupciu. - zaśmiał się
- Ej! Nie przypominajcie mi tego incydentu! To było prawie 4 lata temu, i to wszystko była wina moich spodenek! A właściwie to gumki... - plątał się
- Dobrze już dobrze.. Ty gumko. Czy chcesz, czy nie i tak jutro będziesz bramkarzem. - nakazał trener
- Okej.. - poddał się młody Kosecki
- Chłopaki! Koniec na dzisiaj! Zbieramy się, bo jutro czeka was ważny mecz, a już bardzo późno, więc na kolację i spać! - zarządził, a wszyscy zrobili dokładnie tak jak kazał

                                                   
Nudny, ale w kolejnym będzie ciekawiej, bo w końcu znajdzie się w nim opis meczu :D 

wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział 4

17.06.2016.r.

  Kolejny dzień, następny trening, rozmowa z kolegami, czyli standard. Chłopaki po wczorajszym starciu z Holendrami byli nieźle poobijani, więc większość czasu spędzili u fizjoterapeutów i masażystów. Trudno się im dziwić, że nie mieli na nic ochoty i zaraz po spożyciu obiadu każdy poszedł w swoją stronę, do swojego pokoju. Jedni udali się spać, drudzy zasiedli przed telewizorem, a inni rozmawiali z rodzinami przez Skype, lub telefon. Kolacja, zgiełk w restauracji. O czym rozmawiali? O nadchodzącym meczu, przecież to już jutro. Skupiali się na taktyce, którą na treningu przedstawił trener, a także nietypowym ustawieniu, a mianowicie 3-5-2 (Boruc-Piszczek-Rzeźniczak-Jędrzejczyk-Błaszczykowski-Krychowiak-Furman-Kosecki-Sobota-Lewandowski-Grzelczak). Do głowy teraz nasuwa się jedno pytanie, dlaczego taka taktyka? Już wyjaśniam, a więc zawieszeni za czerwone kartki obrońcy.. Waldemar postanowił zagrać ten mecz ofensywnie. Po zjedzeniu ostatniego posiłku dnia wszyscy udali się do pokoi by spokojnie pomyśleć nad jutrzejszym wieczorem - czyli meczem, oraz udać się do krainy snów.

18.06.2016.r.

  Irlandia. Przeciwnik jak marzenie, uzasadnienie? Chyba nie potrzebne. Godzina 13, wylot z Paryża do Bordeaux. Mentalne przygotowania w samolocie. Zakwaterowanie w hotelu. Wieczorny spacer ulicami tego pięknego miasta i przyjazd na stadion. Jak widzicie czas mijał nieubłaganie i nadeszła godzina meczu.
  Tego dnia w szatni panował chaos. Zawodnicy czuli, że coś będzie nie tak, lecz ich niepewność, nie była do końca uzasadniona. Wyszli na przedmeczową rozgrzewkę. Wszyscy byli w znakomitych humorach, stres całkowicie odpuścił. W trakcie wykonywania próbnego rzutu rożnego Artur niefortunnie stanął na lewej nodze, upadł na murawę i począł zwijać się z bólu. W jednej chwili zrobiło się wielkie zbiegowisko. Sztab medyczny zajął się naszym bramkarzem, a trener chodził nerwowo w te i we wte szukając jakiegoś dogodnego wyjścia z tej sytuacji, bo w końcu do meczu pozostało zaledwie kilka minut.
- Chłopaki, do szatni! - nakazał głośno krzycząc
- Już ich zbieram trenerze! - odkrzyknął poważny jak przystało kapitan
  Po chwili wszyscy piłkarze zjawili się w szatni, gdzie siedział już Waldek.
- Jak zdążyliście już zauważyć mamy problem. Nie! Mamy wielki problem! Wojtek, ty w tym meczu będziesz numerem jeden i nie zawal tego, bo trzeciego bramkarza nie powołałem, a co z tego wynika? Że nie będzie miał cię kto zastąpić. Ubierać się i pokazać na co was stać, nie możemy dać się Irlandczykom! Jazda panowie! - wrzeszczał do nich motywująco
  Nadszedł czas wyjścia na murawę. Strach, stres, niepewność, to wszystko kumulowało się w głowach naszych reprezentantów, co nie wróżyło nic dobrego.
  Pierwsze minuty meczu zdecydowanie należały do przeciwników, lecz po dwóch kwadransach gry, to my przejęliśmy pałeczkę. Wszystko szło po naszej myśli, ale powinniśmy przyzwyczaić się do tego, że to nasza drużyna traciła pierwsza bramkę. I tak było tym razem. Irlandczycy sklepali kilka celnych podań, Jędrzejczyk dał się ograć, Łukasz gonił przeciwnika ile sił w nogach, wykonał wślizg, lecz za późno, gdyż zawodnik z numerem 17 na koszulce bezlitośnie wpakował piłkę do siatki. Cóż, na trybunie wschodniej Chaban-Delmas panowała radość, a na zachodniej? Co tu dużo mówić, niezadowolenie? Złość? Tak, myślę, że to dobre słowa. Trybuny trybunami, ale hola, hola! Co w tym momencie działo się na murawie? A dokładniej przy bramce, w której stał nasz bramkarz?! A mianowicie strzelec gola chciał wyjąć piłkę z bramki, lecz przy tej czynności, "dał Wojtkowi z bara" na co ten zareagował dość impulsywnie. Najzwyczajniej w świecie uderzył zaciśniętą dłonią swojego rywala w twarz, który chwilę później leżał "plackiem" na murawie. Sędzia był bliski tego całego zdarzenia i stała się rzecz, która zwaliła trenera z nóg. Czerwona kartka! Nasza defensywa uległa zniszczeniu w przeciągu dwóch meczy, a nawet nie! Bo przecież mijała dopiero 37 minuta drugiego spotkania..
- Robert! Robert, do cholery jasnej chodź tutaj! - wrzeszczał Fornalik tupiąc przy tym nogą
  Napastnik wedle rozkazu stawił się przy linii bocznej boiska.
- Masz! Zakładaj rękawice i leć na bramkę! - rozkazał wręczając mu je
- Ale trenerze...
- Nie ma żadnego "ale", albo wchodzisz na bramkę i ratujesz ten zespół, albo wylatujesz z kadry! A więc rusz dupę i do roboty! - krzyczał
  Lewandowski na bramkę? Co mu odbiło? Tego nie wiedział nikt, a nasz Lewusek kroczył niepewnie poprzez rozległe równiny soczystej trawy.. Nie, no dobra, bez jaj. Wojtek przez krótką chwilę zaczął kłócić się z arbitrem, ale jego temperament ugasił Kuba, który odholował go do linii bocznej. Szczęsny zniesmaczony zaistniałą sytuacją poszedł do szatni.
  Biedny Robert założył rękawice i stanął między słupkami. Sędzia wznowił grę. Polacy utrzymywali się przy piłce, wyjątkowo ją szanowali i nie dopuszczali do groźnych akcji przeprowadzanych przez przeciwników. Tak właśnie zakończyła się pierwsza połowa. Piłkarze dobrze wiedzieli, że w szatni bardzo im się oberwie, ale pomimo to wkroczyli do niej z podniesionymi głowami.
- Co to ma być?! Ja się ku*wa pytam co to ma być! Macie jak najszybciej poprawić swoją grę, bo jeśli to, co teraz nią nazywacie, będzie toczyło się przez cały mecz, obiecuję wam, że już nigdy, przynajmniej za mojej kadencji nie dostaniecie powołania na żaden mecz reprezentacji! Nie, no nie wierzę! Jak można przez swoją głupotę dostać czerwoną kartkę! No jak?! - zwrócił się do Szczęsnego, który spuścił głowę - Zacznijcie w końcu myśleć! Podania mają chodzić jak po sznurku! Lewy, ty teraz pełnisz funkcję bramkarza, wiem, że nie masz doświadczenia, ale daj z siebie max. Wy wszyscy dajcie z siebie 110% nawet jeśli byście mieli zostawić zdrowie na boisku! Zrozumiano?!
- Tak... - przytakiwali jednogłośnie
- To teraz róbcie to co do was należy i lećcie na drugą połowę, ale tym razem nie zawiedźcie... - westchnął ciężko i opuścił pomieszczenie
  Chłopcy przebrali się szybko, a Kuba skorzystał z sytuacji by przemówić im do rozsądku.
- Posłuchajcie mnie. Zaraz wychodzimy na drugą połowę tak? A teraz przypomnijcie sobie nasze zgrupowanie w Paryżu, plany, o których rozmawialiśmy co trening! I co? Jeden mecz, z takim przeciwnikiem może częściowo nam je skreślić! Więc co mamy zrobić?! - krzyknął pytająco
- Wygrać mecz! - odparli mu na to jednogłośnie
- Dobra, wychodzimy, przemyślcie sobie wszystko i grajcie na fulla! - motywował nadal kapitan
  Arbiter główny rozpoczął drugą połowę spotkania Polska kontra Irlandia. Polscy piłkarze wzięli sobie do serca przemowę trenera jak i kapitana. Na pierwszy rzut oka widać było poprawę. Akcje tworzyliśmy płynnie i dokładnie rozgrywaliśmy piłkę. Końcowe 15 minut, siły opuszczały każdego zawodnika, ale trudno było doszukać się jakiegokolwiek osłabienia. Młody Kosecki stracił piłkę w środku boiska. Irlandczycy nie mieli zamiaru odpuścić sobie takiej sytuacji. Stworzyła się naprawdę groźna sytuacja, ograny w polu karnym został Rzeźniczak. Lewandowski sam na sam z napastnikiem przeciwnej drużyny. Miał wrażenie, że serce wyleci mu gardłem. Wyszedł z bramki by skrócić kąt do oddania strzału. Napastnik wziął zamach, mocno uderzył w futbolówkę, która z wielkim impetem wylądowała na twarzy obecnego bramkarza. Lewy, mimo kwaśnej miny i czerwonej twarzy podniósł się z murawy, lecz nie zrobił tego wystarczająco szybko, gdyż jeden z Irlandczyków wykorzystując zamieszanie w naszym zespole, dopadł się do piłki i umieścił ja w bramce. Przegrywaliśmy 2:1, a do ostatniego gwizdka pozostało już tylko 5 minut + to co doliczy arbiter. Chłopakom nawet przez chwilę nie przeszło przez myśl że to już koniec, żeby się poddać, tylko nadal walczyli. Co rusz w stronę pola karnego zespołu z Irlandii wlatywała dośrodkowana piłka, aż w końcu przyniosło to skutek, gdyż wysoki Grzelczak wpakował futbolówkę głową do siatki. Zawodnicy nie cieszyli się długo, bo wiedzieli, że czas ucieka, a teraz jest on na wagę złota. Do podstawowego czasu gry sędzia doliczył 2 minuty. Szybką akcję przeprowadzili Irlandczycy, lecz Robert wczuł się w rolę bramkarza, gdyż wyszedł na 5 metr i rzucając się pod nogi jednego z nich, wyłapał piłkę. Gra została wznowiona od bramki, a biorąc pod uwagę to, że pozostała już tylko minuta, nasz kochany Lewusek opuścił bramkę i sam włączył się w akcję ofensywną. Piłka toczyła się pod nogami rozpędzonego Furmana, który podaniem obdarzył nadbiegającego z prawej strony Lewandowskiego. Strata piłki. Pusta bramka. Strzał zawodnika z numerem 27 na koszulce i to z 50 metra. Kosecki biegł ile sił w nogach w stronę naszej bramki. Co rusz spoglądał na lecącą w górze z niebezpieczną prędkością piłkę. 20 metrów od bramki, 10, 9, 8.... Zdawało się, że ten okrągły przedmiot wpadnie do bramki, pozbawiając nas jakichkolwiek marzeń, lecz Kosa w pełnym biegu wyskoczył w górę robiąc salto. Na nasze szczęście piłka odbiła się od jego nóg i poszybowała w drugą stronę, gdzie przejął ją na max'a zdziwiony Łukasz. Nie tracąc czasu posłał piłkę w pole karne przeciwników, gdzie czekała już duża ilość piłkarzy w czerwonych strojach. Stał się cud, gdyż nasz obrońca tak podkręcił piłkę, że ta zmyliła naszych piłkarzy jak i piłkarzy drużyny przeciwnej, a także ich bramkarza. Futbolówka odbijając się od kępki trawy zmieniła tor lotu i wpadła w lewy, dolny róg bramki. Nikt na początku w to nie wierzył, Łukasz stał w osłupieniu, do tego momentu aż podbiegł do niego uradowany Kuba. Biało - Czerwoni mieli niezły zaciesz, co się im dziwić to już drugi mecz, w którym dokonali rzeczy niemożliwej. W euforii radości opuścili boisko i zeszli do szatni.
- I to się nazywa gra panowie! Jednak macie jajca! Tak trzymać, a teraz przebierajcie się i do hotelu, bo jutro jedziemy do Lyonu, a po jutrze gramy mecz z Danią! Gratuluję! - krzyczał czerwony z radości trener
- Spokojnie, trenerze, jeszcze wszystko się może zdarzyć. Musimy wygrać lub chociaż zremisować z Danią żeby wyjść z grupy, a to wcale nie będzie takie łatwe zadanie... - zamyślił się Kuba
- Dacie radę! Teraz dokonujecie rzeczy niemożliwych! Mam nadzieję, że nikt nie zmarł na zawał oglądając dzisiejszy mecz, bo ja byłem bliski. - zaśmiał się i opuścił pomieszczenie
  Chłopaki dużo żartowali. W szatni panowała miła atmosfera. Razem udali się do hotelu, a ich wieczór, a właściwie to już noc, wyglądała podobnie jak przedwczorajszy. Kolacja, rozmowa z rodziną i oczywiście nic innego jak błogi sen....

                                               

Po tym rozdziale widzicie jak na mnie działa zwycięstwo moich ulubionych drużyn :D